Wulkan Mutnowski i Gariełyj / Вулкан Мутновский и Горелый

Podejście nr. 2 do wulkanu Mutnowskiego i Garieły. 
Jedziemy! choć organizacja "wycieczki" nie była prosta. Lokalny tur organizator za wyjazd na 2 dni z kierowcą, dotarcie do miejsca "obozowego" (na mapie czerwona kropka), zostawienie nas na dwa dni i odebranie z miejsca "obozowego" zażądał ok 4000 zł. Ostała nas się dwójka i jak na wyprawę na 2 dni to koszt dość znaczy. Za 2000 zł na łeb to można do Azji polecieć. Daliśmy znać, że przemyślimy. Długa i wyjątkowo ciężka zima chyba wykończyła turystyczny biznes na Kamczatce bo następnego dnia cena spadła już do 2000 zł co dla mnie i tak było mocną przesadą. Szczęśliwie nasz znajomy zgodził się wyjechać z nami. Po kosztach :-)


Jedziemy i droga wygląda dużo lepiej niż ostatnio (zdjęcia w poprzednich postach). Uśmiech z twarzy mi nie schodzi bo jest dość duża szansa, że tym razem wyprawa się uda.




Docieramy do "czerwonej kropki" na mapie. Pierwszy wulkan na który chcemy wejść to Gariełyj (czyli czerwona strzałka po lewej u góry). Samochodem nie da się podjechać pod jego podnóże bo śniegu ciągle leży dużo. Mamy zatem 2 km do przedreptania. Czarna strzałka na poniższym zdjęciu wskazuje szczyt wulkanu Gariełyj. Nie jest on tak spektakularny jak poprzednie i nie wygląda na zbyt wielki jednak trzeba pamiętać, że odległości są tam bardzo duże. To tylko złudzenie, że góra jest blisko i jest niska.




Duży żółty samochód to wachtowka. Można nią przyjechać na miejsce z Pietropawłowska. Ona z największym prawdopodobieństwem dojedzie pod same wulkany, jednak koszt takiej przejażdżki to ok 700 zł za osobę. Jeśli nie zapełni się ludźmi pokrywacie koszt wolnych miejsc. 7 stówek to opcja najlepsza przy pełnej obsadzie. Nie ma co liczyć też, że zabierze was lub podrzuci na miejscu kawałeczek. Nie ma w tym żadnego interesu wiec... można jednak próbować :-)
Im wyżej tym piękniej.


Bardzo trudno pokazać na zdjęciach rzeczywistą odległość i trasę. Narysowałam więc czerwoną linię żeby choć minimalnie przybliżyć jak dużo chodzenia mieliśmy.


Jesteśmy na szczycie :-)



W oddali widać nasz cel na następny dzień czyli wulkan Mutnowski.




Czas schodzić do samochodu, w którym czeka nasz znajomy. Ja zaplanowałam spanie w samochodzie a Michał, mój towarzysz w namiocie. Noc będzie zimna.


Koniecznie muszę wspomnieć, że szlaki nie są oznakowane. Właściwie na początku trasy czyli od samochodu do podnóża gór szliśmy śladami wachtowki. Później przy dobrej pogodzie można iść kierując się zwyczajnie na szczyt - na czuja. Kiedy nie ma zbyt dobrej przejrzystości można kombinować i iść po śladach innych, jednak kiedy nadejdą chmury...  ratuje nas tylko GPS.


Wstaliśmy wcześnie rano bo droga daleka. Czeka nas ok 9 km do podnóża wulkany Mutnowskiego. Założyliśmy, że startujemy ok 8:00. Wyszliśmy 30 minut później. Czas dotarcia do samochodu przewidywany przez nas to 21:00. Dowiedzieliśmy się, że pod Mutnowką stoi domek i tam są namioty. Iść do "domiku" mieliśmy śladami wachtowki.
W oddali Mutnowka. Niby tak blisko... rzut beretem ;-)


Idziemy i idziemy ale cel nie przybliża się zbytnio. Już prawie miał tu być domek a nie ma nic... 9 km się nieco wydłuża. Chodzenie po śniegu też jest średnio wygodne zwłaszcza, że jak ruszaliśmy rano śnieg był twardy i zamarznięty. Z  czasem roztapiał się i zapadaliśmy się w niego coraz bardziej. Nogi już obtarte po pierwszym dniu ale nie poddam się. Najpiękniejsze widoki przed nami :-)


Domek odnaleziony ale nie po 9 km. Wydaje nam się, że przeszliśmy ok 12... Może nawet ciut więcej.


Wulkan Mutnowski wybuchł w latach 60 - tych. Do jego wnętrza, krateru wchodzi się przez pęknięcie. Ta samą drogą wydostawła się z niego niegdyś lawa.



Mówiono mi, że widoki będą piękne i będzie to najciekawszy trekking. Nie pomylił się nikt kto o tym wspominał :-) jest bajka!!!!



Są siarkowe wyziewy...


Gejzery błotne :-)


Przepiękne jezioro!


A to wszystko jest OGROMNE! te małe ciemne kropeczki, pod strzałką to ludzie. Wnętrze jest niesamowicie duże, pełne kolorów i ciepłe.


Kiedy byliśmy u celu, nagle zaczęła zmieniać się pogoda. Po wyjściu z krateru nie było kompletnie nic widać. Ja oczywiście przekonana byłam, że nie stracę orientacji i pójdę w dobrym kierunku. Myliłam się. Po kilkudziesięciu metrach pogubiłam kierunki. Bez GPSa nie bylibyśmy w stanie wrócić do samochodu. Do wszystkiego doszło zmęczenie. Przed nami zejście na dół i 12 km drogi do samochodu.



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

deforestacja na Borneo

Wielkanoc na Teneryfie II

Longhouse - długie domy i "Łowcy Głow"