Vang Vieng i spływ na oponach - 23 listopada

Miejscowość słynie ze spływów na wielkich oponach... nasłuchałam się o tym i koniecznie chciałam spróbować. Atrakcja mocno przereklamowana niestety i gdyby nie piękne widoki to żałowałabym wydanych pieniędzy. Ja liczyłam na dreszczyk emocji, rwący potok a tu nuda... Jedyna "atrakcja" to bary, które dudnią muzyką i zapraszają na picie... po drodze mija się kilka i pracujący tam ludzie namawiają do wstąpienia. My weszliśmy do jednego ale z ciekawości. Zastaliśmy tam grupę pijanych chyba chińczyków czy koreańczyków którzy darli swe buzie na całą okolice. Miasteczko też średnio ciekawe. Młodzież siedzi w barach, pije i ogląda serial Frendsów. Vang Vieng słynie z tego, a szkoda bo okolica jest bajeczna i ma wiele do zaoferowania.
Spacerujące po ulicach małoletnie prostytutki też nie dodają uroku. Ale jest popyt, jest podaż.
 
Dla podkręcenia atmosfery dodam, że dwa dni przed naszym spływem wyciągnęli z rzeki ciało turystki, najpodobniej popiła w barach za bardzo, a dzień po niej pijany chłopak zasnął na oponie i zniosło go daleko poza VV.
 
Tym razem zdjęcia robiłam komórką... więc średnia jakość...
 









Komentarze

Popularne posty z tego bloga

deforestacja na Borneo

Wielkanoc na Teneryfie II

Longhouse - długie domy i "Łowcy Głow"