W drodze na Betlemi - dzień drugi

Pierwszy wieczór spędziliśmy w miasteczku u naszej znajomej Mai, która prowadzi hostel "Polish House".
Bardzo fajne miejsce, pyszne jedzenie i domowa atmosfera. Tam spotkaliśmy się z naszym przewodnikiem, który sprawdził wszystkie rzeczy jakie zamierzaliśmy zabrać. Dokładnie obejrzał nasz ubiór i sprzęt. Okazało się, że moje buty nie są odpowiednie i musiałam wypożyczyć inne. Całe szczęście w miasteczku jest wypożyczalnia, którą prowadzi polka Ewa. Niestety ceny dość spore ale jeśli nasze życie i powodzenie wyprawy ma zależeć od takiego szczegółu, warto zapłacić.


Następnego dnia o godzinie 7:00 przyjechał po nas Giorgi (przewodnik) i samochodem ruszyliśmy do Cminda Sameba, małej świątyni, którą wybudowano na wysokości 2170 m n.p.m.

Monastyr znajduje się na szlaku prowadzącym do schroniska Betlemi. Da się do niego dojechać samochodem z napędem na 4 koła. Obecnie budowana jest asfaltowa droga więc dostęp do niej będzie dużo łatwiejszy. Ja namawiam jednak wszystkich aby wspiąć się na górę. Warto, bo widoki są wspaniałe.


Nasze plecaki były okrutnie ciężkie. Trzeba było zabrać raki, czekan, kask, ciepłe ubranie, jedzenie i wiele, wiele innych. Zabraliśmy także namiot, karimaty i śpiwory. Założyliśmy, że będziemy spali pod Betlemi. 


Droga do schroniska okazała się koszmarem. Jest na to sposób. Można wynająć konia, który wwiezie wszystkie rzeczy do schroniska. My podeszliśmy jednak do sprawy ambitnie i dość szybko zaczęliśmy żałować. Było jednak za późno i musieliśmy zmierzyć się z ciężarem prawie 20 kg na plecach.




Na wysokości 2900 m n.p.m. rozpoczyna się Lodowiec Gergeti. Na szlaku wchodzimy na lód powyżej 3000 m n.p.m. Większość ludzi szła dookoła, my jednak prowadzeni przez przewodnika ruszyliśmy po lodzie bez raków. Dość dziwne doświadczenie, bo nie było ślisko, jednak nasza głowa buntowała się kiedy wchodziliśmy na lodowy, stromy "jęzor". Masz wrażenie, że chwila nieuwagi i zjedziesz po lodzie na sam dół.




Ostatnie podejście pod Meteo (Betlemi) okazało się dla nas mordercze. Zmęczeni ciężarem niesionym na plecach i wysokością, która dała się we znaki, doczłapaliśmy do budynku. Na ostatniej stromej prostej dopadł nas grad. 

Przyznam, że wchodząc do schroniska byliśmy tak wykończeni, że nie byliśmy w stanie robić zdjęć. Po dotarciu do celu ciepła herbata i decyzja, że śpimy w budynku. Trochę wystraszyła nas niska temperatura i grad. Dziś jednak uważam, że namiot jest lepszym wyborem. A dlaczego?



Nasza kuchnio-jadalnia była dość skromna. Oczywiście trzeba mieć ze sobą własne jedzenie i butle  z gazem. Cenię jednak w takich miejscach możliwość poznania ludzi z całego świata. Warunki spartańskie ale ludzie życzliwi.
Pokój,w którym spaliśmy składał się z dwupiętrowej pryczy i tylko pryczy. Niestety mimo, że miejsc było na każdym piętrze maksymalnie 5, spać nam kazano w 7-8 osób. Dość ciasno.

Cały wieczór odpoczywaliśmy.

Namiot byłby nieco lepszy... 







Komentarze

Popularne posty z tego bloga

deforestacja na Borneo

Wielkanoc na Teneryfie II

Longhouse - długie domy i "Łowcy Głow"