Kinabatangan
z dziennika podróży: w drodze z Kota Kinabalu do Kinabatangan jedziemy, jedziemy i jedziemy… muza wyje na cały regulator, kierowca jest chyba lekko niezrównoważony. Wyprzedza na zakrętach, a jedziemy przez teren górzysty, śniadanie mam w gardle. Do tego ktoś z lokalsow zjadł DURIANA. Bardzo śmierdząc owoc, przypomina gaz z naszych kuchenek wymieszany ze zgniłym ziemniakiem. Dramat! No i klima rozkręcona do granic możliwości… Mijają kolejne godziny a durian ciągle czuć w powietrzu…. Co za okropny owoc. Gangnam Stajl (czy jak ja się to tam nazywa) huczy od rozkręconych basów. Mam nadzieje, ze widok wraka wynagrodzi mi męki… Najbardziej przykre jest jednak to ze za oknem ciągną się hektary upraw palm olejowca zamiast lasu :/ Dotarliśmy… po o 7 h…. Już chwile po zakwaterowaniu wyprawa łodzią i pierwsze „zdobycze”; są tu makaki, nosacze, dzioborożce i dużo zimorodków. Jesteśmy zadowoleni Nocny spacer jednak rozczarował nieco. Poza pijawkami nie udało się nic ciekaw