powrót do Khor Virap
Oto post z mojej pierwszej podróży do Armenii:
KHOR VIRAP 2011 - Post
Nie mieliśmy wtedy szczęścia i pogoda nie dopisała. Monastyr Khor Virap, który można podziwiać na tle przepięknego Araratu prezentował się blado. Góre przykryły chmury i zamiast (jak mówił klasyk) sex-bomby był sex-kapiszon :(
Dziś wiem, że warto było tu wrócić aby zobaczyć to:
Dla tych co nie chcą wracać do starych postów - wyglądało to kiedyś tak:
Tak dla przypomnienia. Khor Virap (czyli głęboki dół) to ormiański klasztor z VII wieku znajdujący się w pobliżu granicy z Turcją; najbardziej wysunięty w stronę Góry Ararat (narodowego symbolu kraju) punkt Armenii. Więcej info znajdziecie tu - KHOR VIRAP 2011 - post
Idąc do monastyru mijałyśmy cmentarz. Dość ciekawie wyglądał. Wygląda na to, że jedna rodzina ma kawałek odgrodzonej ziemi, a na niej znajduje się kilka grobów. Obok często można zobaczyć stół i krzesła, zadaszone :-) do czego służą mam nadzieję zobaczymy na własne oczy w poniedziałek świąteczny :-) wieść niesie, że rodzinne biesiadowanie przenosi się z domu właśnie na cmentarze.
KHOR VIRAP 2011 - Post
Nie mieliśmy wtedy szczęścia i pogoda nie dopisała. Monastyr Khor Virap, który można podziwiać na tle przepięknego Araratu prezentował się blado. Góre przykryły chmury i zamiast (jak mówił klasyk) sex-bomby był sex-kapiszon :(
Dziś wiem, że warto było tu wrócić aby zobaczyć to:
Dla tych co nie chcą wracać do starych postów - wyglądało to kiedyś tak:
Aparat ten sam, fotograf też, pogoda za to zdecydowanie lepsza :-)
Bajka!!!
Kolejny raz zapragnęłam na Ararat wejść. Jeśli są tu jacyś chętni to dajcie znać na maila. Ekipę się zmontuje i Święta Góra nasz :-)
Tak dla przypomnienia. Khor Virap (czyli głęboki dół) to ormiański klasztor z VII wieku znajdujący się w pobliżu granicy z Turcją; najbardziej wysunięty w stronę Góry Ararat (narodowego symbolu kraju) punkt Armenii. Więcej info znajdziecie tu - KHOR VIRAP 2011 - post
Po zwiedzaniu ruszyłyśmy w stronę przystanku gdzie ok. godziny 13 miała zatrzymać się jadąca do Erywania marszrutka. Nie doczekałyśmy się. Przemiły facet jadący za Erywań postanowił nas podrzucić. Kiedy usłyszał, że w naszej opinii, nie wszyscy lokalni są mili, postanowił to wrażenie zmienić. I chyba nawet mu się udało. W mieście odprowadził nas do metra i zapłacił za przejazd :-) jak sam stwierdził w każdym narodzie sa dobrzy ludzie i sabaki, a lokani są wyjątkowo przyjaźni i spokojni. Co do tego drugiego mam wątpliwości :-)
Nastepny etap - obiad :-) jak zwykle rewelka :-) tutejsza kuchnia wysuwa się na prowadzenie w moim rankingu najsmaczniejszego jedzenia :-)
Idąc do monastyru mijałyśmy cmentarz. Dość ciekawie wyglądał. Wygląda na to, że jedna rodzina ma kawałek odgrodzonej ziemi, a na niej znajduje się kilka grobów. Obok często można zobaczyć stół i krzesła, zadaszone :-) do czego służą mam nadzieję zobaczymy na własne oczy w poniedziałek świąteczny :-) wieść niesie, że rodzinne biesiadowanie przenosi się z domu właśnie na cmentarze.
Komentarze
Prześlij komentarz